5. Urazy inteligentów

Przeciętny człowiek z reguły nie ma okazji do przestawania z ludźmi, którym powiodło się lepiej niż jemu samemu. Obraca się w kręgu innych zwyczajnych ludzi. Prawie nigdy nie spotyka swego głównego szefa towarzysko i nie dowie się z bezpośrednich kontaktów jak różnym jest od niego wielki przedsiębiorca, lub naczelny dyrektor, z punktu widzenia posiadanych zdolności służenia potrzebom klientów. Swoją zazdrość i urazy spowodowane powyższym często zwraca on nie przeciwko żywej istocie z krwi i kości, ale przeciwko bladym abstraktom takim jak „dyrekcja”, „kapitał” i „giełda”. Niemożliwe jest nienawidzenie nikłego cienia z tą samą goryczą jaką można żywić do bliźniego spotykanego co dzień.

Inaczej jest z ludźmi, których szczególne warunki ich zatrudnienia, lub związki rodzinne, wprowadzają w osobiste kontakty ze zdobywcami laurów, które, jak wierzą, prawnie im samym też powinny być przyznane. W stosunku do owych zdobywców uczucia sfrustrowanej ambicji stają się szczególnie cierpkie, gdyż powodowane są nienawiścią do konkretnych żyjących osób. Ludzie tacy nie cierpią kapitalizmu, ponieważ przydzielił on innemu człowiekowi pozycję, którą sami chcieliby zajmować.

Tak jest na przykład z tymi, których ogólnie nazywa się inteligentami. Weźmy np. lekarzy. Codzienna rutyna i doświadczenie czynią każdego doktora świadomym faktu, że istnieje hierarchia określona zasługami i osiągnięciami każdego pracownika medycyny. Ci, którzy są teraz wybitniejsi od danego lekarza, ci, których metod i usprawnień musi on się teraz uczyć, i odpowiednio praktykować w celu utrzymania się na właściwym poziomie, ci sami byli jego zwykłymi kolegami na akademii medycznej, później służyli jako interniści, tak jak i on, a obecnie razem z nim uczęszczają na zebrania stowarzyszenia lekarzy. Spotyka ich zarówno przy łóżku pacjenta jak i na towarzyskich spotkaniach. Niektórzy z nich są jego osobistymi przyjaciółmi, lub spokrewnieni z nimi; wszyscy oni odnoszą się do niego z uprzejmością i nazywają go swoim drogim kolegą. Ale górują nad nim w uznaniu przez ogół i często również w wysokości dochodów. Przewyższyli go, a teraz należą do innej klasy ludzi. Gdy przyrównuje się do nich, czuje się poniżony. Ale musi uważać na siebie, ażeby swojej złości i zazdrości nikomu nie ujawniać. Nawet najlżejszy ślad takich uczuć mógłby zostać zauważony, bardzo źle oceniony i mógłby go zdeprecjonować w oczach innych. Musi przełknąć swoje upokorzenie i odwrócić gniew w innym kierunku. Oskarża więc ustrój ekonomiczny i system kapitalistyczny, który uważa za szkodliwy. Gdyby nie ten nieuczciwy system, jego zdolności, praca, jego zapał i osiągnięcia, przyniosłyby mu uznanie i bogactwo.

To samo dzieje się z wieloma prawnikami i nauczycielami, artystami, aktorami i dziennikarzami, architektami i pracownikami naukowymi, inżynierami i chemikami. Oni także odczuwają frustrację, ponieważ są zirytowani powodzeniem swoich bardziej zdolnych kolegów, swoich dawnych szkolnych towarzyszy i przyjaciół. Urazy te są właśnie pogłębiane przez owe przepisy postępowania zawodowego, które rzucają zasłonę koleżeństwa i braterstwa na realia współzawodnictwa.

 

Aby zrozumieć niechęć inteligencji i inteligentów do kapitalizmu trzeba sobie zdać sprawę, że w ich umyśle system ten utożsamiany jest z określonymi osobami, których sukces mają im za złe, i których czynią odpowiedzialnymi za swoje zawiedzone ambicje. Ich odraza do kapitalizmu jest tylko maską ich zawiści żywionej do „kolegów”, którym się lepiej powiodło.